Minęły już 2 tygodnie od tamtej soboty. Pamiętam ją tak jakby była wczoraj :D No więc:
Sobota 13.07.2013
Rano obudziło nas słoneczko. Rodzice sądzili, że jest czyściutkie niebo. Jednak zawiedli się. Niebo całkowicie zachmurzone z delikatnymi prześwitami słońca. Zjedliśmy śniadanko i razem z Dawidem poszliśmy na plac. Byli tam już Łukasz i Karina. Poszliśmy razem na deptak na gofry. Ubaw po pachy gwarantowany. Łukaszowi z gofra spadła bita śmietana na jego bluzkę. Zobaczył, że zostało mu na gofrze bitej śmietany, uderzył nim o twarz. Kiedy wracaliśmy na camping, ludzie dyskretnie chichotali z niego. Łukasz i Karina (rodzeństwo) poszli do swojego namiotu. Nie mając co robić na placu, również wróciłam do namiotu. Tata już obmyślił plan na ten dzień. Jak nigdy poszliśmy do restauracji wcześniej niż zwykle. Po zjedzeniu, poszliśmy na plażę. Mieliśmy porobić parę zdjęć ale tacie zachciało się pójść plażą do Władysławowa. Nie wiedząc co się święci, zgodziliśmy się. Kiedy już doszliśmy do naszego celu, tata powiedział, że pójdziemy do portu i przepłyniemy się statkiem "wikingiem" po tych falach ( 4 metry wysokości). Kiedy już dotarliśmy do portu, tata zobaczył, że pontonami można pływać. Namówił mnie. Mama musiała zostać z bratem. Do wyboru był wolny ponton i szybki ponton. Wybraliśmy szybki. Silniki przy nim miały 300 koni mechanicznych, a maksymalna prędkość to 120km/h. Wsiedliśmy na ponton. Kierowca pokazał nam co robić, aby amortyzować upadek. Wypływamy już z portu. Tata przy wyjeździe na otwarte morze powiedział, że zabije mnie. Na falach momentami byliśmy w powietrzu. Poprostu tego niesamowitego wydarzenia nie da się opisać. Kiedy tak szaleliśmy na falach była piosenka, która mi się będzie kojarzyła z tym do końca życia to "Broadway". Wróciliśmy do namiotu. To był niezaponniany dzień.
Niedziela 14.07.2013
Dzień powrotu.
To były jedne z najlepszych wakacji nad morzem w moim życiu/Misiulek.:3